Wczoraj kraj obiegły słowa premiera Donalda Tuska, jakoby po zakończeniu kadencji przewodniczącego Platformy Obywatelskiej miał zamiar zejść z tronu i ustąpić miejsca młodszym politykom. Fakt ten będzie mieć miejsce jednak nie wcześniej niż za cztery lata, czyli w momencie, w którym skończy się niedawno rozpoczęta trzecia jego kadencja na tym stanowisku.
Nowy-stary przewodniczący Platformy zarzeka się, że nie jest z tych, którzy uznają status przywódcy partyjnego za dożywotni. Trudno oprzeć się wrażeniu, że jest to jednak drobny chwyt mający pokazać nowoczesność rządu, o której zresztą brak był on ostatnio posądzany.
Stojąc przed publicznymi zarzutami Palikota, który domaga się odświeżenia i unowocześnienia partii, a jednocześnie wykorzystując rozłam w Prawie i Sprawiedliwości, premier chce - nie po raz pierwszy zresztą - podtrzymać niezłe prognozy przed wyborami samorządowymi. Publicznie przeciwstawiając się zamordyzmowi à la Jarosław Kaczyński, Donald Tusk planuje zamknąć usta niepokornemu posłowi z Lublina i jednocześnie - połechtać młody elektorat.
Pomysł nie jest głupi; premier świetnie zdaje sobie sprawę, że kampania wyborcza nie skończyła się wraz z wyborami prezydenckimi i trzeba stale trzymać słupki poparcia w ryzach. A stawka tej gry jest wyjątkowo wysoka: należy bowiem pamiętać, że już za rok kolejne wybory parlamentarne. Dlatego zakasać rękawy trzeba już teraz.
Ale zapowiedź premiera ma jeszcze drugie dno. W momencie upływu trzeciej kadencji przewodniczący PO będzie miał 57 lat. Rok później natomiast zakończy się prezydentura Bronisława Komorowskiego. Przejęcie schedy po nim byłoby wymarzonym wprost zakończeniem kariery politycznej Donalda Tuska. A wtedy obojętni mu będą Kaczyński, Palikot i wszyscy, na których musi uważać dziś. Postawić sobie samemu pomnik nad spiż trwalszy? Niebywałe!
Nowy-stary przewodniczący Platformy zarzeka się, że nie jest z tych, którzy uznają status przywódcy partyjnego za dożywotni. Trudno oprzeć się wrażeniu, że jest to jednak drobny chwyt mający pokazać nowoczesność rządu, o której zresztą brak był on ostatnio posądzany.
Stojąc przed publicznymi zarzutami Palikota, który domaga się odświeżenia i unowocześnienia partii, a jednocześnie wykorzystując rozłam w Prawie i Sprawiedliwości, premier chce - nie po raz pierwszy zresztą - podtrzymać niezłe prognozy przed wyborami samorządowymi. Publicznie przeciwstawiając się zamordyzmowi à la Jarosław Kaczyński, Donald Tusk planuje zamknąć usta niepokornemu posłowi z Lublina i jednocześnie - połechtać młody elektorat.
Pomysł nie jest głupi; premier świetnie zdaje sobie sprawę, że kampania wyborcza nie skończyła się wraz z wyborami prezydenckimi i trzeba stale trzymać słupki poparcia w ryzach. A stawka tej gry jest wyjątkowo wysoka: należy bowiem pamiętać, że już za rok kolejne wybory parlamentarne. Dlatego zakasać rękawy trzeba już teraz.
Ale zapowiedź premiera ma jeszcze drugie dno. W momencie upływu trzeciej kadencji przewodniczący PO będzie miał 57 lat. Rok później natomiast zakończy się prezydentura Bronisława Komorowskiego. Przejęcie schedy po nim byłoby wymarzonym wprost zakończeniem kariery politycznej Donalda Tuska. A wtedy obojętni mu będą Kaczyński, Palikot i wszyscy, na których musi uważać dziś. Postawić sobie samemu pomnik nad spiż trwalszy? Niebywałe!
no to go rozszyfrowałeś :)
OdpowiedzUsuń/ajororo
Myślisz, że trafnie?
OdpowiedzUsuńCoś mi się wydaje, że prezydentura w Polsce dla Tuska stała się tak nieatrakcyjna, że nie będzie już po nią sięgać. Tusk raczej myśli o Europie, Tam wciąż będzie można być rozgrywającym :)
OdpowiedzUsuńTomek M.
Witaj Tomku,
OdpowiedzUsuńmuszę przyznać Ci rację; nie przemyślałem do końca sprawy. Zamiast rodzimej prezydentury Donald Tusk pewnie by wybrał wysoki szczebel w hierarchii UE. Zresztą już dziś można przeczytać taki oto artykuł:
http://wiadomosci.onet.pl/kraj/tusk-bedzie-nastepca-jednego-z-najwazniejszych-pol,1,3687888,wiadomosc.html
Pozdrawiam!