Z zainteresowaniem przeczytałem tekst Alesa Zaleuskiego w serwisie wPolityce.pl, na co dzień dziennikarza TV Biełsat. Nie tylko dlatego, że Alesa znam osobiście i wydawał mi się zawsze inteligentnym, wartościowym człowiekiem. Ale również dlatego, że w tekście "Jak postępować wobec ostatniej dyktatury w regionie? Unijni politycy zdecydowali to, co zwykle. Poczekają. Może sama upadnie" wytyka, bez zbędnej kurtuazji, zasadniczy błąd polityki zachodniej względem Białorusi.
Piszesz Ales, że Europa lubi wierzyć w odwilże. Lubi - to jedno. Ale drugie, to to, że dziś nie ma innego wyjścia jak wierzyć w odwilż. Czkawka po kryzysie finansowym odbija się nadal, tak UE, jak i Stanom Zjednoczonym. Wraz z każdym czknięciem budzą się głosy o słuszności wspólnoty. Dlatego też Unia Europejska nie może sobie pozwolić na kolejne potknięcie, zwłaszcza pod granicą rosyjską. Obawiam się, że dopóki wewnętrzne problemy Europy się nie rozwiążą, żaden z jej przywódców nie odważy się, względem Białorusi, na nic więcej, niż znane już dobrze slogany i kamienną mimikę.
Na powtórkę casusu Kazulina też nie ma co liczyć, bo tym razem prawdopowobnie zakończyłaby się fiaskiem. A na potknięcie przed Łukaszenką nie pozwoli sobie ani Obama, ani Merkel, ani Sarkozy.
Zachód, w mojej opinii, przechodzi potężny kryzys - bardziej mentalny, bo w gospodarczy dopiero wkracza. Przyzwyczailiśmy się bowiem do względnego dobrobytu i swobody, których to teraz zaczyna nam gdzieś brakować. Hurraoptymiści unifikacji narodów zniknęli z horyzontu, zostawiając miejsce dla sceptyków wszelkich połączeń. Skutkiem tego coraz częstszym staje się trend ustawiania granic światopoglądu na granicy własnego kraju - i przymykania oczu na niepokojące wieści ze wschodu.
Dlatego też wydaje się, że - póki co - białoruska opozycja i, przede wszystkim, społeczeństwo zdane są same na siebie, czyli - na Łukaszenkę. Bo ten, mając na mapie geograficznej Moskwę za plecami, nie zlęknie się quasi-potęg, które nie radzą sobie z własnymi problemami.
Twoja krytyka Ales jest w pełni uzasadniona i słuszna. Jednak skurcz przepony Zachodu absorbuje zbyt wiele zachodu, by wytargać za ucho Łukaszenkę. Ratunkiem pozostaje scenariusz egipski albo rozwiązanie naturalne - ale w obu przypadkach nie te realia, nie ten czas...
Po pierwsze, Ales nie potrafi sam zaproponować żadnych bardziej sensownych środków nacisku na Białoruś. Proponowane przez niego np. ograniczenia wizowe dla wszystkich obywateli mijają się z celem - bo Łukaszenko i tak siedzi u siebie i olewa dokładnie czy jego poddani będą mogli wyjeżdżać na Zachód. Podejrzewam nawet że woli kiedy są w jego zasięgu.
OdpowiedzUsuńPo drugie, od kiedy to w ogóle Zachód walczył z dyktaturami? Dla ułatwienia: nie mam na myśli dyktatur które są daleko (poza Europą) czy nie mają wsparcia ze strony liczących się państw. Nie mam też na myśli "walki" jako walki wyłącznie słownej. Cóż... jeśli chodzi o Rosję to nikt nigdy nie przejmował się fasadowością demokracji, Pinochet był sojusznikiem w walce o Falklandy (i póki trzymał władzę był OK), a naszemu Jaruzelskiemu też nikt złego słowa nie powiedział (bo drobnostki w stylu finansowania "Wolnej Europy" czy paru wiz dla ludzi których i tak się chciano z kraju pozbyć trudno uznać za coś powyżej małych złośliwości).