11 marca 2010

Precedens Kapuścińskiego

Przeczytałem.

Półtora tygodnia zajęło mi przeczytanie efektów wielomiesięcznej pracy Artura Domosławskiego; półtora tygodnia na poznanie Ryszarda Kapuścińskiego. Pięćset sześćdziesiąt pięć stron; dziesięć dni; kilkanaście, może kilkadziesiąt godzin łącznie. To dużo czy mało? Jak poznać człowieka w kilkadziesiąt godzin? Jak, jeśli już się o to pokusimy, go ocenić? Na podstawie niecałych sześciuset stron?

Pamiętam, jak po przeczytaniu nieco ponad sześćdziesięciu miałem w myślach gotowy esej; cały, od początku do końca tekst, polemikę. Po tych kilkudziesięciu stronach w mojej głowie kłębiło się mnóstwo myśli, komentarzy. Jak zatem odnieść się do prawie sześciuset stron pracy Artura Domosławskiego? Każda niemal strona przynosiła kolejne wątki, które sam chciałem skomentować, wyrazić własne zdanie, często polemiczne; niekiedy niepozbawione krytyki, kiedy indziej wychwalające rzetelność Autora.

Bardzo bliska mi osoba, której ufam całym sobą zainspirowała mnie do innego rozwiązania. Do cyklu felietonów i esejów; do napisania pojedynczych komentarzy do pojedynczych wątków. I to właśnie tej osobie dedykuję każdy z tych tekstów; każdą z myśli, każdy z komentarzy, które będą tu regularnie się pojawiać. Dziękuję.

Pamiętam radę, jaką dał mi Adam Rafalski, który wprowadzał mnie w praktyczne tajniki dziennikarstwa. Pisz szczegółowo, unikaj ogólników, mówił. Z drugiej zaś strony: socjologowie mawiają o typowo męskim postrzeganiu świata; od ogółu do szczegółu. Oba wyznaczniki uszanuję.

Ten tekst w zamyśle ma być wstępem do owego cyklu, na który się porwę. Staję zatem przed dylematem, z którym musiał sobie poradzić Artur Domosławski. Od czego zacząć?

Na pierwszy ogień rzucę własną refleksję, którą z czasem będę się musiał uporać. Niech będzie to refleksja, od której zacznę dyskusję o Ryszardzie Kapuścińskim.

Krytycy, jak podejrzewam – w większości są nimi ci, którzy nie przeczytali książki, niczym rzep na psim ogonie uczepili się kontaktów Kapuścińskiego z komunistycznymi władzami Polski. Nawet dla mnie, dla młodego człowieka, ocena tego nie jest łatwa. Bo, choć jestem uwolniony od cienia historii PRL, to stoję przed żelazną kratą mentalności Polaków. Polega ona na tym, że zestawienie rzeczowników „współpraca”, „komunizm”, „socjalizm” dyskredytuje każdego w oczach opinii publicznej. Peerelowska metka jest trudna do oderwania. Polowanie na czarownice, jak nazywa je Domosławski, a którego to świadkami jesteśmy od kilku lat sprawiło, że większość ludzi ma zakodowane powyższe słowa jako synonimy zdrady i najgorszego łajdactwa.

Dlatego też ja, w tym tekście, nie porwę się na ocenę. Po części dokonał tego sam Domosławski; ja mógłbym jedynie wyrazić własną o tym opinię. Ale nie dziś. Chcę za to zwrócić uwagę na mechanizm, w którego tryby wchodzimy podejmując się oceny moralnej komunistycznej przeszłości Ryszarda Kapuścińskiego.

Próby ocen Kapuścińskiego mogą być niebezpieczne i każdy, kto podejmie się zadania, musi zdawać sobie sprawę z konsekwencji, jakie ta ocena ze sobą niesie. Z jednej strony, krytycy współpracy muszą liczyć się z tym, że zostaną posądzeni o niwelowanie talentu i osiągnięć Kapuścińskiego. Zdobył on ogromną sławę i szacunek zarówno w kraju, jak i za granicą. Jest niekwestionowanym autorytetem wielu ludzi na całym świecie; dlatego też, by krytyka odbiła się większym echem, należałoby konsekwentnie walić głową w mur; rozdmuchać sprawę na niesprawiedliwą skalę.

Ci zaś, którzy spróbują usprawiedliwić jego polityczną przeszłość, muszą mieć świadomość, że sami tworzą precedens. Precedens do uwolnienia od mentalnej odpowiedzialności za „grzechy” z przeszłości. A grono podejrzanych o takie występki jest z pewnością niemałe; wśród wszystkich, którzy utrzymywali kontakty z komunistycznymi władzami na pewno znajdzie się niejeden, który na miano łajdaka zasłuży. Dlatego usprawiedliwianie Kapuścińskiego może być precedensem, z którego owi ludzie będą mogli śmiało korzystać.

Powyższy schemat dotyczy nie tylko tego jednego wątku. Wydaje mi się, że odnosi się on do niemal każdej oceny, każdego wątku z życia Mistrza Reportażu. I właśnie dlatego tą myślą chciałem rozpocząć cykl rozważań nad Kapuścińskim. Ergo: bardzo ważnym jest, by być świadomym konsekwencji, jakie niosą ze sobą oceny innych. Niby banał, ale…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz