28 stycznia 2010

Ryzykowna premiera premiera

Donald Tusk przez ostatnie miesiące wodził za nos media, wyborców i opozycję. Zwykł mawiać, że nie może jeszcze zadeklarować swojego udziału w wyborach prezydenckich. Jak stwierdził pod koniec ubiegłego roku, przy podjęciu decyzji musi odrzucić swoje polityczne marzenia; że jest to kwestia decyzji Tuska jako premiera polskiego rządu, który ma naprawdę jeszcze kawał roboty do wykonania. Takimi właśnie wywodami lider Platformy zwodził wszystkich przez dłuższy już czas. I dziś nadszedł wiekopomny dzień, w którym premier przemówił. Zapowiedział, że nie wystartuje w wyborach prezydenckich.

27 stycznia 2010

Dziełem sztuki w Piskorskiego

Pawłowi Piskorskiemu, szefowi Stronnictwa Demokratycznego, grozi nawet pięć lat więzienia. Tyle może bowiem dostać, jeśli potwierdzą się stawiane mu przez warszawską prokuraturę okręgową zarzuty posługiwania się sfałszowanym dokumentem umowy sprzedaży przedmiotów antykwarycznych. Żeby była jasność: sprawa była rozpatrywana już w 2001, zaś jej początek sięga 1997 roku.

26 stycznia 2010

Immunitet na grzywnę, czyli małpka za zdrowie prezydenta

Opowieści pt. „Janusz Palikot – Lech Kaczyński” rozdział kolejny. Po czwartym już odwołaniu się Prezydenta od decyzji organu sprawiedliwości w sprawie sławetnych kurdupli, doczekaliśmy się nowego epizodu w znajomości dwóch polityków. Jak doniósł Onet.pl, powołując się na informacje Gazety.pl, Janusz Palikot zrzekł się immunitetu poselskiego; wszystko wskutek działań policji, która zamierza ukarać posła grzywną za picie alkoholu w miejsce publicznym.

25 stycznia 2010

O kolei - po kolei?

Jakiś czas temu usłyszałem anegdotę. Jej autorem był mężczyzna, na oko trzydziestoletni. Na zaproszenie firmy, w której pracował, mieli przyjechać goście – jak zrozumiałem, partnerzy handlowi – z Francji. Do Warszawy mieli dotrzeć pociągiem. Gospodarze zarezerwowali bilety w możliwie najszybszej opcji; wszak organizacja dojazdu rzutować będzie na prezentację firmy. Goście w końcu przyjechali. I ponoć pierwszym pytaniem, jakie zadali po przyjeździe do Warszawy, było: czy w Polsce nie ma chociaż pociągów pośpiesznych?

Ubawiła mnie ta historia, tym bardziej, że sam codziennie muszę zmagać się z lokalnym przewoźnikiem na dwudziestokilometrowej trasie. Dziś więc trochę o kolei. Ale po kolei.

Ostatnio, w związku z głosami obawy, że znamienity Dworzec Centralny stoi odłogiem i nic nie zmieni tego stanu przed Euro 2012, Polskie Koleje Państwowe zapowiedziały odświeżenie dworca. Ewentualny remont zaś, choć uzależniony od wielu czynników, miałby się rozpocząć od 2013 roku. Najbliższe nam odświeżenie miałoby jednak polegać na oczyszczeniu okolic peronów i podziemnych przejść jak również pozbycie się okolicznych podziemnych stoisk z jedzeniem. Docelowo miałyby pozostać stoiska, w których czekałyby na nas gotowe kanapki, ewentualnie przekąski w postaci ciastek, pączków etc.

I, jakkolwiek żywię urazę za jakość usług oferowanych przez Polskie Koleje Państwowe, całkowicie popieram decyzję o odświeżeniu dworca. Mając na uwadze mistrzostwa Europy w piłce nożnej, które – nomen omen – witają w Polsce już za nieco ponad dwa lata; nikomu nie chce się rzucać z motyką na słońce i obiecywać złotych gór w postaci wyremontowanego, tym bardziej nowego dworca.

Już słyszę głosy malkontentów, którzy płaczą nad kebabami w podziemiach. Zlitujcie się, proszę! Podziemia Dworca Centralnego to brud, smród i malaria. System wentylacji zbuntował się u większości restauratorów, a resztki jedzenia i różnorakiego pochodzenia śmiecie walają się po korytarzach.

Miejsce, które jest symbolem stolicy, które niejednokrotnie pojawiało się w filmach i sztukach teatralnych zasługuje na troskę. Nie wieszajmy psów na futurystycznym dachu dworca, lecz okażmy wyrozumiałość w trakcie prac oczyszczających. Nie protestujmy przeciwko usunięciu obskurnych barów. Trzymam kciuki za ludzi odpowiedzialnych za konserwację dworca i jego podziemi. I wierzę, że im się uda; a za dwa lata, zmierzając do pociągu, nie będę miał powodu do zakrywania sobie nosa ani do przeskakiwania nad wszelkiej maści odpadkami.

24 stycznia 2010

Mroźny miecz Damoklesa

Chłodna to będzie refleksja, toć i za oknem mróz mamy. Mróz nie byle jaki. Rok w rok, na przestrzeni grudnia i stycznia, drżymy. Nie tylko z siarczystych mrozów, ale również z obawy przed katastrofą energetyczną, która wisi nad nami nieubłaganie.

Pociągi kursujące między stolicami; dawną a obecną, jeżdżą z kilkugodzinnymi opóźnieniami. Lokalne pociągi z Warszawy do sąsiednich miejscowości kursują z opóźnieniami rzędu kilkudziesięciu minut. Trakcje energetyczne są przeciążone; dochodzi do drobnych usterek i wielkich awarii.

Linie wysokiego napięcia trzeszczą, nie od prądu lecz od mrozu, zaś słupy energetyczne łamią się pod ciężarem zalegającego śniegu. I co roku to samo; każda zima poza Bożym Narodzeniem, poza noworocznymi postanowieniami, kojarzy nam się z wizją energetycznej klęski. I, co już stało się niemal tradycją, rok w rok w tej kwestii nic się nie zmienia.

Żeby głośno mówić o zagrożeniu, jakie niesie ze sobą zalegający śnieg na dachach, potrzebna była tragedia w Katowicach z 2006 roku. A co musi się stać, by usłyszeć od władz kraju cokolwiek na temat modernizacji sieci energetycznych? Mam wrażenie, że kolejne rządy bagatelizują problem; zdają się po cichu liczyć, że tragedia ominie ich kadencję. Wszyscy uparcie starają się nie dostrzegać, że naszej energetyce latek przybywa, i większość z konstrukcji wymaga natychmiastowej modernizacji bądź nawet całkowitej wymiany na nowe.

Wyobraźmy sobie przez chwilę taką sytuację. Trakcje energetyczne, maszty i linie wysokiego napięcia padają jedna za drugą. Prądu nie ma tygodniami. Ale o czym ja mówię, taki opis niedostatecznie działa na wyobraźnię.
To może poddajmy się kilkugodzinnemu testowi. Wyłączmy ogrzewanie w domu, zgaśmy telewizor, pralkę i lodówkę. Zapomnijmy o ciepłej wodzie. Wyrzućmy telefon komórkowy, laptopa, suszarki, prostownice, żyrandole, lampki i tak dalej i tak dalej.

Ubrani w kilka par bluz, swetrów, nakrywamy się jeszcze kocem. Z ust wydobywa się para. Żywność z rozmrożonej lodówki psuje się na naszych oczach. Gotowe napoje z butelek, które posiadamy na strychu szybko się kończą, a o gotowanej herbacie możemy zapomnieć. Nie wiemy co się dzieje u rodziny, przyjaciół; wszak nie mamy jak się z nimi skontaktować. Nadchodzi wieczór. Temperatura spada nawet do minus trzydziestu stopni Celsjusza. Ile tak wytrzymamy?

Wielu z nas jedynie kilka godzin. Panie Premierze, to tylko kilka godzin. Nie życzę nikomu, by został zmuszony do odliczania. Zacznijmy robić coś już teraz, nim mroźny miecz Damoklesa spadnie na nasze głowy z wielkim hukiem.