28 stycznia 2010

Ryzykowna premiera premiera

Donald Tusk przez ostatnie miesiące wodził za nos media, wyborców i opozycję. Zwykł mawiać, że nie może jeszcze zadeklarować swojego udziału w wyborach prezydenckich. Jak stwierdził pod koniec ubiegłego roku, przy podjęciu decyzji musi odrzucić swoje polityczne marzenia; że jest to kwestia decyzji Tuska jako premiera polskiego rządu, który ma naprawdę jeszcze kawał roboty do wykonania. Takimi właśnie wywodami lider Platformy zwodził wszystkich przez dłuższy już czas. I dziś nadszedł wiekopomny dzień, w którym premier przemówił. Zapowiedział, że nie wystartuje w wyborach prezydenckich.


Ale nie o pobudkach kierujących nim zamierzam mówić. Intryguje mnie inna sprawa; dziwnym trafem, orzeczenie decyzji zbiegło się z planowanym przesłuchaniem Mirosława Drzewieckiego przed komisją hazardową. Działalność komisji to ostatnio największa bolączka Platformy Obywatelskiej; zaś cała afera hazardowa mocno uderza w wyniki partii w sondażach. Tusk doskonale o tym wie. I dlatego zachował się jak rasowy pokerzysta. Mimo wcześniejszych komunikatów trzech innych polityków (Tomasza Nałęcza, Andrzeja Olechowskiego i Jerzego Szmajdzińskiego) o starcie w wyborach, nie puścił nawet pary z ust.

Swoje premierowe wystąpienie w tej sprawie Donald Tusk z pewnością zadedykował Mirosławowi Drzewieckiemu. Premier wiedział, że ogłoszenie decyzji jest jedynym asem w rękawie, jaki trzymał, by odwrócić uwagę mediów od przesłuchania byłego ministra sportu i turystyki. Ten pomocnej dłoni nie odrzucił, i przed komisją wyrzekł się jakiegokolwiek udziału w korupcyjnej aferze; to wszystko jednak już bez widowni obserwującej wystąpienie premiera.
Myśląc nad konkluzją doszedłem do wniosku, że z puentą należy jednak poczekać do samych wyborów prezydenckich. Tusk wbił klin Kaczyńskim. Można pomyśleć, że ułatwił Lechowi reelekcję. To jednak tylko pozory. Poparcie głowy prezydenta spada regularnie, także i bez udziału Donalda w wyborach Kaczyński będzie miał ogromne problemy z zachowaniem prezydentury. Z kolei brat głowy państwa stracił właśnie jeden z argumentów do oczerniania rządu pod wodzą Tuska.

Sądzę, że Tusk jednak przeholował. Powiązań między terminem ogłoszenia decyzji a datą przesłuchania Drzewieckiego jest co niemiara; i wyborcy nie będą mieli z ich odnalezieniem; na tym straci cała partia. Ale, żeby tego było mało, premier, właśnie dla kolegi Drzewieckiego, poświęcił prawdopodobnie jedyną szansę na spełnienie własnych ambicji. Czy ryzyko się opłaci? Na puentę premiery premiera musimy poczekać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz