19 lutego 2010

Połowa połowie jednak nierówna

Coraz głośniej ostatnio o pomyśle wprowadzenia zasady parytetu przy ustalaniu list wyborczych. Inicjatywa Kongresu Kobiet zakłada wprowadzenie „co najmniej” pięćdziesięcioprocentowej obecności kobiet na listach wyborczych do Sejmu, Parlamentu Europejskiego, powiatów i sejmików wojewódzkich. Ze względu na odrębny rodzaj ordynacji, z projektu wyłączone zostały wybory m. In. do Senatu.


Myślę, że wiele moich poglądów można uznać za, co najmniej, okraszone feminizmem. Z wieloma poglądami feministek w pełni się zgadzam. Ale idea wprowadzenia parytetów uważam za porażkę intelektualną Kongresu Kobiet.


Tak naprawdę parytet, mimo pięknych, wypieszczonych haseł, ma korygować listy wyborcze kandydatów na różne urzędy. Ma podzielić listy wyborcze i sprawić, że „w końcu” będą one „sprawiedliwe”. Jak wylicza Onet.pl, w naszym Sejmie jest obecnie przeszło dwadzieścia procent kobiet; w Senacie zaś osiem. Pytam, dlaczego?
Otóż, odpowiedź jest prostsza niż inicjatorkom ustawy by się wydawało. Kobiety nie są niedopuszczane do udziału w wyborach; nie są jawnie i niejawnie skreślane z list wyborczych. Nie słyszałem choćby o jednym przypadku dyskryminacji kobiet przy ustalaniu składu list.


Problem nie leży w dyskryminacji. Problemem kobiet jest brak wiary w siebie i możliwość zdziałania czegoś. Stawienia czoła „silnym i złym” mężczyznom. Osiągnięcia zamierzonego celu. Brak wiary, powtarzam, brak wiary. Nikt nie broni przedstawicielkom płci pięknej kandydować, działać ani angażować się w politykę. Nikt. Bo gdyby więcej kobiet kandydowało i otrzymywało wymagane poparcie, nikt o żadnych parytetach by nawet nie wspomniał.
Analogicznie można również złożyć projekt ustawy o parytecie, w której kryterium mógłby być na przykład kolor włosów albo skóry. Albo leworęczność. Albo jakakolwiek inna cecha.


Żyjemy w czasach, gdy głośno mówi się o problemach kobiet; środowiska feministyczne zdobywają coraz szersze uznanie i siłę polityczną. Ale nie traćmy rozsądku. Akceptując parytet doprowadzimy do sytuacji, kiedy kompetentny mężczyzna mógłby nie zostać dopuszczony do listy wyborczej z powodu braku miejsc. Bo połowa byłaby przeznaczona dla pań – bez względu na to, czy byłyby lepszymi czy gorszymy kandydatkami na dane stanowisko.


Pomysł uważam za, nie przebierając w słowach, bezmyślny. Trudno mi ocenić, czy Kongres Kobiet naprawdę wierzy w głoszone korzyści parytetu. Jeśli tak, to uważam to za ślepy fanatyzm. Jeśli nie – za zwykłe oszczerstwo i próbę autopromocji. Bez względu szczerość intencji, autorki inicjatywy spoliczkowały starania feministek o równouprawnienie kobiet. Bo co może dać nam parytet? Zamiast równouprawnienia wprowadzimy dyskryminację mężczyzn i okaleczymy ambicje kobiet. Odbierzemy im polityczną pełnosprawność. Czy tego chcemy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz