27 kwietnia 2010

Dosyć niemerytorycznej martyrologii

Cytując Jerzego Stuhra, śpiewać każdy może, ale objąć urząd prezydenta - już niekoniecznie. Spośród wszystkich, zgłoszonych do Państwowej Komisji Wyborczej kandydatur, realne szanse wygranej, w mojej opinii, mają jedynie trzy.


Dwóch murowanych kandydatów, tu chyba wszyscy się ze mną zgodzą, to Bronisław Komorowski i Jarosław Kaczyński. Reprezentanci największych partii w Polsce są, teoretycznie, najpoważniejszymi kandydatami do pojedynku w drugiej turze wyborów. Luigi Geninazzi, publicysta włoskiego Avvenire również dostrzega, że głównymi rozgrywającymi będą zawodowy polityk, który jest zbyt serio, czyli Bronisław Komorowski i silny bojownik bez skrupułów, jakim jest Jarosław Kaczyński, bardziej niż kiedykolwiek alter ego Lecha.

Zbytnia pewność siebie ich sztabów wyborczych może przynieść jednak zaskakującą porażkę, a to za sprawą kandydatury Grzegorza Napieralskiego. Jego polityczna postawa może popsuć szyki któremuś z ww. kandydatów. Oczywiście trudno mu będzie oderwać metkę słabych notowań lewicy na polskiej arenie politycznej, ale to my musimy pamiętać, że wybieramy człowieka a nie partię.

A jeśli ten człowiek nie pochodzi z rządzącej partii to jeszcze lepiej. Tym bardziej, jeśli nie pochodzi również z największej partii opozycyjnej. Jego działania jako prezydenta nie będą naznaczone piętnem politycznego uwiązania. To zaś gwarantuje nam, suwerenowi, mentalne przewietrzenie urzędu prezydenta, o którym pisałem już poprzednim razem.

Polacy przyzwyczaili się do praktycznie dwupartyjnej izby parlamentu, w której obie partie wodzą za nos kilka mniejszych ugrupowań. Taki system nie jest ani praktyczny ani elastyczny; żyjemy w dobie alternatywy: PO - PiS, PiS - PO. I tę alternatywę przekładamy na wszystko, co kryje się pod płaszczem polskiej polityki. Cytując Kanta: Dosyć! (Genug!) Prezydent spoza tego środowiska miałby okazję trzymać na łańcuchu oba, ciągle szczekające na siebie, psy.

Po sztabie wyborczym, również tym nieoficjalnym, Jarosława Kaczyńskiego możemy spodziewać się ciosów ciut poniżej poziomu – o ile nie pasa, to na pewno etyki. Już przecież Marek Migalski na swoim blogu stosuje znakomity zabieg erystyczny sugerujący, że wybór brata prezydenta na prezydenta jest nie tylko najlepszym, ale również naturalnym. Oczywista, a jakże, oczywistość!

Obawiam się, że nadchodząca kampania, mimo, że krótsza, to obfitować będzie w nieetyczne chwyty. Wysługiwanie się tragicznie zmarłymi politykami w celu zdobycia kolejnych punktów procentowych może stać się kluczem do sukcesu. Kto aktywniej będzie lawirował między sondażami a uczuciami wyborców, ten może wygrać wyścig. Tak być może, ale nie musi. Pamiętajmy, że to od nas zależy – czy po raz kolejny damy się złapać na chwytliwe, martyrologiczne przemowy czy też weźmiemy pod uwagę merytoryczne i perspektywiczne argumenty. Martyrologia nijak jest merytoryczna, tym bardziej więc nie powinniśmy tych pojęć mylić.

Nie zmarnujmy głosu – każda i każdy z nas ma tylko jeden.

1 komentarz:

  1. Mimo obietnic, że tym razem w wyborach wojna będzie na argumenty a nie na obelgi - już w jednym z pierwszych wywiadów z szefową komitetu wyborczego J.Kaczyńskiego (z Moniką Olejnik) padały tylko negatywne opisy innych kandydatów (że brak im charyzmy itp.) Mimo obietnic, że PIS nie będzie używał tragedii jako trampoliny wyborczej, podczas tej rozmowy odpowiedź niemal na każde pytanie zaczynała się od: 'a ŚP Lech...' 'po katastrofie', 'tak jak w Smoleńsku' itp...

    Prezydent nie z POPiSu? Przyznaję, że to mogłoby być najlepsze wyjście. Na PO głosowałam, ale władzy ustawodawczej i wykonawczej w rękach jednej partii boję się jak ognia.

    OdpowiedzUsuń