5 lipca 2010

Presja Platformy

Wybory prezydenckie za nami; konsekwentnie dmuchany balon pękł. Rzeczpospolita Polska ma nowego prezydenta, został nim Bronisław Komorowski. Co to oznacza? W jaki sposób jego zwycięstwo nad Jarosławem Kaczyńskim przyczyni się do rozwoju Polski? Czy niewielka różnica poparcia obu kandydatów może mieć drugie dno?




Serial pod tytułem "zliczanie głosów wyborczych" momentami przypominał dobry thriller. Po przeliczeniu głosów z około połowy okręgów wyborczych na prowadzenie wysunął się Jarosław Kaczyński, by ostatecznie - w końcowej fazie - oddać zwycięstwo kandydatowi Platformy Obywatelskiej. Polacy obudzili się dziś w kraju, w którym ma ona najważniejsze stanowiska.


Społeczeństwo udzieliło zarówno Komorowskiemu, ale też Tuskowi wotum zaufania, z którego prędko będzie też rozliczać. PO ma pełnię władzy i o większej nigdy marzyć już nie będzie mogła. Dziś zaczął się czas, kiedy wyborcy jak nigdy dotąd będą patrzeć na ręce Tuskowi. Wszyscy mają bowiem świadomość, że już za rok będą mogli wyrzucić ekipę premiera z wielkim hukiem, o czym zresztą sam premier w trakcie kampanii Komorowskiego wspominał.


Przed Platformą Obywatelską stoi teraz niebywale trudne zadanie. Obiecywane i planowane reformy: służby zdrowia, emerytur, KRUS czy systemu oświaty muszą już niebawem wejść w życie. Już nie da się ich zamieść pod dywan; alibi w postaci wrogo nastawionego do reform prezydenta już nie będzie. Bronisław Komorowski ma za zadanie puszczać ustawy rządu w obieg; pod żadnym pozorem ich nie wetować i nie zgłaszać zbyt wielu krępujących poprawek.


Rząd wraz z prezydentem muszą zakasać rękawy i brać się do pracy. Na każde ich potknięcie czeka okazały elektorat Jarosława Kaczyńskiego i wyborcy popierający w pierwszej turze Grzegorza Napieralskiego. To właśnie oni będą najbardziej wymagającymi arbitrami rządu Platformy Obywatelskiej.


Sądzę, że przez najbliższy rok ekipa Donalda Tuska nie udźwignie jednak ciężaru, który wzięła na swoje barki. Oczekiwania społeczne, dodatkowo podjudzane przez opozycję będą stale rosły, a każdy dzień zwłoki z planowanymi reformami będzie kosztował rząd systematyczną utratę poparcia. Oczekiwania te w końcu zderzą się z murem nie do rozbicia; skutkami starzenia się społeczeństwa oraz kryzysu gospodarczego. Choć za te kwestie rząd Tuska nie jest w żaden sposób odpowiedzialny, będzie też za nie rozliczany. Jeśli Prawo i Sprawiedliwość oraz Sojusz Lewicy Demokratycznej będą w tym czasie prowadziły aktywną kampanię, to w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych Platforma może dostać od wyborców wielkiego kopa w zadek.


Póki co naszym zadaniem jest uszanowanie woli większości i szanowanie prezydentury Bronisława Komorowskiego. Mam nadzieję, że zarówno on, jak i Donald Tusk świadomi są presji, jaka na nich spoczywa. Na nieszczęście premiera, co usłyszałem notabene w TOK FM, demokracja to najgorszy możliwy ustrój. Mało tego: lepszego jeszcze nie wymyślono.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz