7 lipca 2010

Quasi-etyczny przypadek Joanny Lichockiej

Nasz rodzimy, dziennikarski światek aż huczy od polemiki między Jarosławem Gugałą a Katarzyną Kolendą-Zaleską. Sprawa dotyczy oczywiście drugiej debaty prezydenckiej, w której dojść miało - według właśnie Pana Gugały - do stronniczości dziennikarki telewizji publicznej, Joanny Lichockiej.



Według redaktora naczelnego polsatowskich "Wydarzeń" Lichocka dopytywała zarówno jego jak i Kolendę-Zaleską o treść pytań adresowanych do kandydatów na prezydenta. Nie byłoby w tym może nic dziwnego, gdyby nie posądzenia o to, że dziennikarka TVP miała zamiar uprzedzić Jarosława Kaczyńskiego o spodziewanych pytaniach. Wszystko zaś po to, by kandydat Prawa i Sprawiedliwości miał możliwość odpowiedniego przygotowania się do nich.

Sugestie stronniczości Lichockiej wzmógł fakt, iż po jednym z jej pytań właśnie do Jarosława Kaczyńskiego, ten wyjął przygotowaną wcześniej kartkę i zaczął cytować wypowiedzi swojego kontrkandydata, stosowne do poruszonej kwestii. Wszystko wyglądało na sprawnie zorganizowane; i nie widać tam było krzty przypadku.

Mówi się czasem, że przypadki chodzą po ludziach. Może to i racja; trudno wszak było udowodnić Lichockiej złamanie etyki dziennikarskiej, a próbował już nie tylko wspomniany Jarosław Gugała, ale też choćby Grzegorz Miecugow. Dziennikarska polemika rozrosła się, a udział w niej wzięli między innymi Katarzyna Kolenda-Zaleska, Michał Karnowski i Przemysław Babiarz. W obronie Lichockiej wystosowano również list otwarty, podpisany przez kilkudziesięciu dziennikarzy.

Zarzuty Jarosława Gugały dotyczyły nie tylko samej treści pytania Lichockiej - bo tu i owszem, można polemizować o subiektywności; ale również intencji dziennikarki TVP względem Jarosława Kaczyńskiego. Medialna afera sprowadza się - co tu dużo mówić - do przestrzegania zasad etyki zawodowej. A wojowanie nią, zwłaszcza w kraju, gdzie dziennikarstwo tak silnie utożsamia się z sympatiami politycznymi, nie jest bezpieczne.

Dziennikarz Polsatu wszedł na cienki lód - jego tezy nadal pozostają jedynie domysłami. Brak tu wystarczających dowodów, by rozpocząć pastwę nad Joanną Lichocką. Zwłaszcza w obliczu tekstu Katarzyny Kolendy-Zaleskiej, która zaprzeczyła, jakoby dziennikarka telewizji publicznej wypytywała ją o planowane tematy debaty.

Jak wspomniałem, przypadki chodzą po ludziach. Tym razem to ludzie chodzą po przypadku. Po przypadku Joanny Lichockiej, której trudno udowodnić komitywę z prezesem Prawa i Sprawiedliwości. Przy tak poważnych, w dodatku publicznych oskarżeniach konieczne wydaje się przedstawienie dowodów; w przeciwnym razie zarzuty są również pozbawione etyki. A oskarżenie (notabene o brak etyki) pozbawione etyki nie ma sensu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz