7 stycznia 2011

Mimowolny wiwat szósty stycznia!

Szósty stycznia, pierwszy taki od ponad pięćdziesięciu lat, przeszedł już do historii. Decyzją wybrańców narodu, spędziliśmy wczorajszy dzień poza miejscem pracy. Dopiero dziś, niczym po suto zakrapianej imprezie, budzą się głosy (niektóre jak zwykle - zachrypnięte, ale o tym za chwilę) poddające pod dyskusję słuszność ogłoszenia 6 stycznia dniem wolnym od pracy.

Tym zachrypniętym, poimprezowym głosem przypomina o sobie Joanna Senyszyn, która przyrównuje ustanowienie w tym dniu święta do czasów stalinizmu. Co ciekawe, mówi to osoba przynależąca do partii, której jak żadnej innej, powinno zależeć na oderwaniu pewnych etykietek sprzed roku 1989. SLD proponuje drobną korektę ustawy uchwalonej we wrześniu 2010 - zamiast 6 stycznia, Polacy mieliby wolne 24 grudnia. Zastanawiam się, kto pierwszy wpadnie na pomysł, by obie daty od przyszłego roku zaznaczać na czerwono? Nasza gospodarka z pewnością nie odczuje dnia, dwóch - może z tej okazji całego tygodnia? - w których pracowałby ledwie odsetek zatrudnionych.

Rozbawiła mnie propozycja znajomego, który to zauważył, że nie tylko szósty stycznia winien być wolny. W zasadzie to święto jest na tyle istotne a jego świadomość tak rozległa, że powinniśmy świętować po jednym dniu za każdego króla! Tak, to jest myśl! Różnica polega jednak na tym, że mój znajomy pozwolił sobie na drobną ironię, której próżno szukać tak w idei wolnego szóstego stycznia, jak i niepracującej wigilii.

Jeden z blogerów wprost stwierdził, że oszołomy niszczą lewicę - i coś w tym jednak jest. Oszołomy lewicę, a propaganda lenistwa - gospodarkę. Nie pozostaje zatem nic innego, niż zakrzyknąć: wiwat, szósty stycznia! Wiwat pozostałe trzysta sześćdziesiąt cztery dni w roku!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz